Nie sztuką jest uciec, ceni się powroty.
Ted Lupin był lekko zdenerwowany. Szedł
szybkim krokiem przez marmurowy korytarz. Nawet nie zwracał uwagi na uczniów,
którzy co chwile wpadali na niego. Nie z przyjemnością wracał do Hogwartu. Nie
podobało mu się, że gdy zaraz po zakończeniu szkoły starał się o posadę
nauczyciela transmutacji, jego prośba została odrzucona.
Nie wiedział czemu przystaną na prośbę
dyrektorki o spotkanie. Praca Aurora mu się podobała, nie siedział bezczynnie,
nie musiał ubierać garnituru. Jednak z czasem czegoś mu brakowało, ostatnio nie
mógł liczyć na nikogo. James był Hogwarcie, co ograniczało ich kontakt. Mimo
dzielących ich pięciu lat byli przyjaciółmi. Młody Potter zawsze uważał go za
swoisty wzór do naśladowania.
A Lucy
była zajęta swoim życiem, które nagle zaczęło jej się walić. Byli przyjaciółmi
odkąd pamiętał, to ona pomagała mu zawsze jeśli chodziło o Victorie. Jednak z
nią również od ich rozstania nie miał wieści. Żałował? Bardzo, ale czuł, że tak
będzie lepiej. Po części robił z siebie cierpiętnika, ale nie umiał już wytrzymać
tego co było miedzy nim a blondynką.
- Ted?
Co ty tu do diabła robisz? – usłyszał głos za sobą i od razu się odwrócił. James
zjechał go spojrzeniem od góry do dołu.
- Cześć
Jimmi – przywitał się Lupin i podszedł bliżej swojego przyjaciela.
- Co ty
tu robisz? – zapytał Potter, przyglądając mu się przenikliwie.
-
McGonagall chciała się ze mną koniecznie spotkać –odpowiedział i rozejrzał się
po korytarzu. Znajdowali się na trzecim piętrze, które Auror dobrze pamiętał.
Swego czasu, gdy był na czwartym roku razem ze swoimi przyjaciółmi podłożyli
tutaj łajnobomby. Filch do tej pory nie wiedział, kto zapaskudził całe
pomieszczenie.
- Może
chce ci dać twoją wymarzoną posadę – zaśmiał się James i przejechał dłonią po
swoich gęstych brązowych włosach - Mógłbyś
być bliżej Victorie.
- Nie
jestem już z nią i ty dobrze o tym wiesz.
- Bo może po śmierci Loui’ ego powinieneś dać
jej więcej czasu? – zapytał i spojrzał na zegarek znajdujący się na jego lewej
ręce. – Wybacz, ale za chwile mam eliksiry, ale Slughorn za mną nie przepada.
Ted uśmiechnął
się lekko po pożegnaniu z Potterem i zaczął kierować się w stronę kolejnych
schodów.
Może i Jim miał rację, jednak Teddy nie
potrafił wtedy czekać, chciał spróbować z Vico od nowa, ale nie umiał się na to
zdobyć.
Szybkim ruchem zapukał w mosiężne drzwi
gabinetu. Nie musiał czekać, aby usłyszeć głos dyrektorki i od razu wszedł do
środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu, które wcale nie zmieniło się odkąd był
w Hogwarcie. Wszystkie przedmioty miały swoje wyznaczone miejsce.
- Witam
pani profesor – powiedział grzecznie Teddy i usiadł na fotelu na przeciwko
kobiety. Dzieliło ich idealnie posprzątane biurko na którym znajdował się tylko
kałamarz z piórem.
- Oh Ted
miejmy za sobą te formalności, nie jesteś już uczniem – odpowiedziała i
lekko uśmiechnęła się w stronę młodego Lupina, który odwzajemnił przyjacielski
gest.
- Dobrze
Minervo.
- Mam
nadzieję, że nie masz mi za złe, że odrzuciłam twoje podanie o prace parę lat
temu – powiedziała i spojrzała prosto w miodowe oczy mężczyzny.
- Zależało
mi na tej posadzie, bo od lat się tym interesowałem i wdrażałem w temat –
zauważył i delikatnie postukał palcami w bicie bordowego fotela na którym
siedział.
- Miałam
już wtedy wakat na to stanowisko, a ty dopiero co skończyłeś szkołę – zauważyła
i lekko pokiwała głową - Ale tak, oczywiście, ze masz rację. Transmutacje
zdawałeś na same Wybitne.
- Do
czego biegnie nasza rozmowa? – zapytał, nie miał ochoty na żadne zagrania, ani
owijanie w bawełnę. Ostatnimi czasu był bardzo nerwowy, a nie chciał źle wypaść
przed dyrektorką, która miała o nim jak najlepsze mniemanie.
- Pan
Carter musiał niestety opuścić swoje stanowisko nauczyciela. Pilne sprawy
rodzinne kazały mu wracać do Anglii na stały – odpowiedziała i upiła łyk
ciepłego płynu ze srebrnej filiżanki. – Masz może ochotę na herbatę?
- Nie,
dziękuję – odparł i spojrzał na wielki wiszący portret Albusa Dumbledore’ a,
który mrugnął do niego znacząco – Mam zastać nauczycielem Transmutacji? –
zapytał i spojrzał na kobietę ze zdziwieniem.
- Tak –
rzekła i wyciągnęła z szuflady biurka plik pergaminów – Mam nadzieję, że się
zgodzisz. Wybacz mi incydent sprzed tych dwóch lat, ale uważam, ze teraz jesteś
w pełni na to gotowy Teddzie Lupinie.
Mężczyzna
zacisną wargi. Nie układała mu się za dobrze, nie umiał dotrzeć do Lucy, jego związek się rozpadł, a James był tutaj.
Ted trzymał w sekrecie swoje uzależnienie od hazardu, jednak wiedział kim był i
postawił wszystko na jedną kartę:
- Gdzie
mam podpisać?
McGonagall
uśmiechnęła się znacząco i podała mu pergamin z umową, który Lupin podpisał i
zwrócił z powrotem kobiecie.
- Tutaj
masz plan lekcji wszystkich klas – powiedziała i położyła przed nim na blacie
kilka kartek – Ostatnio, po rozmowie z pracownikami Hogwartu stworzyliśmy Pokój
dla Nauczycieli. Jest od bardzo przydatny, gdy cierpi się na brak zajęcia
między lekcjami wychowanków.
- Twój
gabinet jest na Pierwszym Piętrze – wyjaśniła i dała mu pęk kluczy – Mam
nadzieję że wszystko wyjaśniliśmy. I nie musisz kontaktować się już z
Ministerstwem, wszystko już załatwione.
- Dobrze
– odpowiedział i wstał, zasuwając za sobą krzesło. – To ja się rozejrzę i
rozpakuję. Bo śmiem twierdzić, że moje rzeczy już na mnie czekają. Do widzenia.
- Do
zobaczenia na kolacji.
*&*
- Teddy
jest w szkole – powiedział James siadając obok Lily, która czytała książkę w
pokoju wspólnym.
- Jak
to? – zapytała i spojrzała zdziwiona na swojego brata.
-
McGonagall coś od niego chciała, pewnie zaoferowała mu posadę nauczyciela
Transmutacji – odpowiedział i rozsiadł się wygodnie na szkarłatnym fotelu. Lubił
przebywać w pokoju wspólnym, który zawsze był zatłoczony od uczniów. Wszędzie
przewijał się motyw ich domu z lwem w godle.
-
Kolejna rodzina w gronie pedagogicznym- zauważyła rudowłosa i odłożyła
wcześniej trzymany przedmiot w ręce na stół. Jej zielone oczy powędrowały za
dwójką ludzi którzy właśnie przemierzali
pokój wspólny.
- Nie
rozmawiacie z Fredem prawda? – zapytała i sparzała przenikliwie na swojego
brata.
-
Pokłóciliśmy się – powiedział i zmierzył sobie dłonią włosy. Od dziecka byli z
Weasley’ Em praktycznie nierozłączni. Uwielbiał grac z nim w Qudditcha na
podwórku obok nory czy razem robić dowcipy reszcie rodziny.
- O
Prudence?
-
Powiedziałbym, że jej rodzice zabili Louisa i ona tez przecież ma z tym większy
związek, ale wystarczy osób, które obrzucają mnie za to gównem – rzekł chłodnym
tonem i spojrzał na Freddi' ego który siedział na drugim końcu pomieszczenia.
- Kochany
przypomnieć Ci coś? – zapytała i nachylił się nad nim – Pamiętasz co mówisz,
gdy ludzie porównują Ciebie do Harry’ ego.
- Że nim
nie jestem, jest moim ojcem, ale to nie czyni ze mnie niego.
- Ona
nimi nie jest, a to nie czyni z jej nich Jamiesie – skwitowała to znaczącym
uśmiechem – Nie znam jej i nie będę jej osądzać. Ale Loui to tylko przykrywka.
Znam Cię Jimi i wiem, że nie lubisz jej od tego kiedy przyszła do Hogwartu.
- Sugerujesz,
że byłem zazdrosny o Freda? – zapytał i spojrzał na nią z udawanym
rozbawieniem.
- Nie
patrz tak na mnie napuszony frajerze! – warknęła Lily Luna i kopnęła go w łydkę
– Tak, byłeś i nadal jesteś. Bo jest jedna osoba na świecie, która jest
ważniejsza od Ciebie dla Freda. A ty nie możesz przeżyć, gdy nie jesteś w
centrum uwagi. A gdy na horyzoncie pojawia się Everdeen świat Weasley’ a
zmienia barwy.
- Nie
kocha jej – odpowiedział sucho Jimi i kontem oka zerkną na śmiejącą się dwójkę
gryfonów. – Ma Nathalie.
Lily również spojrzała na nich i kiwnęła lekko
głową i uśmiechnęła się przekornie.
- Nath
jest wrakiem, bo jej ukochana babcia umiera, a wrażliwość uczuciowa Freddi’ ego
mieści się w łyżeczce od herbaty, tak samo jak wujka Rona. Więc nawet nie potrafi
jej wesprzeć.
- Skąd
ty to wszystko wiesz? – zaprał James i zlustrował ją wzorkiem. Zawsze był pełen
podziwu dla swojej młodszej siostry. Lily
wiedziała wszystko, Hogwart nie miał przed nią tajemnic.
- Szczęście
– odpowiedziała z niekrywaną dumą – Mimo wszystko wybacz Fredowi, a może nawet
spróbuj go zrozumieć.
- Co
niby mam zrozumieć? – Jimi był już lekko zdenerwowany, jego siostrze często
zdawało się wyprowadzić go z równowagi. Lily Luna nie zważała na innych, była
indywidualistką i jako jedna z niewielu
potrafiła powiedzieć Jamesowi w twarz, co o nim myśli.
- Myślałam,
że jesteś mądrzejszy – zauważyła i spojrzała na niego krytycznym wzorkiem – No
nie wiem Jimmi. To może pogadajmy o Twoich zamiarach w stosunku do… A właśnie,
kim jest twoja aktualna ofiara?
- Nie
twoja sprawa Lils – warkną i wstał z miejsca – Do zobaczenia.
- Nie
denerwuj się tak braciszku i pozdrów ode mnie Clarissę.
James
zacisną wargi i odszedł w milczeniu od swojej siostry. Kochał ją i chciał ją
chronić, ale Lily Luna Potter doskonale radziła sobie sama.
*&*
Dominique nigdy nie czuła się wystarczająco blisko
matki. Kochała ją, jednak nie potrafiła się dogadać z Fleur, która największa
sympatią darzyła Victorie i Louisa. Ruda była córeczką tatusia, która wychowała
się na graniu razem z James i Fredem w Qudditcha.
Mieszkała z Lucy, dziewczyny były blisko od
zawsze. Mimo, że córka Audrey była rok młodsza, to nie stanowiło to dla ich
przyjaźni przeszkody. Obie nie mogły znaleźć uznania u najbliższych.
Molly
dumnie trafiła do Revanclawi stała się chlubą rodziny. Do domu znosiła same
Wybitne. A Lucy? Czarnowłosa trafiła do Slytherinu, jako jedyna z rodu Weasley’
ów. Audrey nigdy nie uważała tego za coś złego i akceptowała to, nie zmieniając
stosunków do młodszej z bliźniaczek, Percy jednak nie mógł łatwo tego znieść.
Dominique brakowała Roxanne, która odkąd
zaczęła spotykać się z Woodem, miała mniej czasu dla przyjaciółek. Zresztą
rudowłosa nie dziwiła jej się, wiedziała jakim uczuciem darzy syna Oliviera.
Siedziała na swojej kanapie kiedy usłyszała
pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi i podniosła się z miejsca; nie spodziewała
się dzisiaj żadnych gości. Szybkim krokiem przeszła przez mały salonik. Lubiła
ich wspólne mieszkanie. Było nie za duże, ale przytulne; wystarczające dla nich
dwóch. Każda miała swoją sypialnie i łazienkę, urządzoną tak jak chciały.
Otworzyła frontowe drzwi i ze zdziwieniem
ujrzała za nimi Lucy.
-
Zapomniałam kluczy – odpowiedziała ze zdegustowaniem i przekroczyła próg
mieszkania. Zawsze lubiła wchodzić do tego pomieszczenia pomalowanego na
czerwono z białymi elementami dekoracyjnymi.
- Brawo
– skitowała to Dominique i zamknęła drzwi na zamek. Poczekała aż Lu zdejmie
płaszcz i razem poszły do ich saloniku.
-
Musiałam dokończyć papierkową robotę związaną z tym ostatnim napadem na grupkę
mugoli – powiedziała Lucy i usiadła przy blacie w ich kuchni połączonej z
salonem.
- Nie
miałam do dokończenia żadnych raportów więc nie siedziałam długo w biurze
spotkałam się na chwile z Sebastianem.
- Był z
Callie i… jak się nazywa ta ich córeczka? – zapytała Lulu nalewając sobie z
dzbanka herbatę. Finniganowie pobrali się zaraz po opuszczeniu szkoły. Callie
zaszła w ciąże w połowie ostatniego roku nauki. Jednak, co zawsze zastanawiało
Dominique, obydwoje bardzo cieszyli się z dziecka.
- Savannah. Całkiem ładnie.
Lucy była
uzależniona od herbaty, zawsze piła ją litrami. Do Hogwartu woziła własny
czajnik, który gościł w jej dormitorium, aby zawsze, kiedy ma ochotę, mogła
zaparzyć swój ulubiony napój.
- Ted do
mnie napisał – oznajmiła Lu i spojrzała prosto w niebieskie oczy Dominique.
Wiedziała, że cała sprawa z Lupinem była czułym tematem.
- Tak?
-
McGonagall go zatrudniła na stanowisko nauczyciela Transmutacji – powiedziała i
upiła łyk ciepłego płynu. Kiedyś ona i Teddy byli wielkimi przyjaciółmi,
traktowali się jak brat i siostra, ale ich relacje zaczęły się nieco pogarszać.
Victorie była zazdrosna, a oni nie mieli dla siebie zbyt dużo czasu.
-
Będziesz ze mną szczera, jeśli zadam ci jedno pytanie? – zapytała córka Billa i
spojrzała przenikliwie na swoją kuzynkę.
- Wiem o
co chcesz zapytać. I wiem, że sądzisz, że mnie i Lupina łączyło coś więcej niż
przyjaźni. I masz rację kocham go i jestem w stanie oddać za niego życie, bo
jest bratem jakiego nigdy nie miałam, a chciałam mieć.
Nastała
cisza w której obie nie były w stanie na siebie spojrzeć. Dominique nie lubiła
osądzać innych i była zła na siebie, że wydała fałszywe oskarżenia na Lulu.
-
Przepraszam – powiedziała po chwili córka Billa i uśmiechnęła się pocieszająco
w stronę swojej współlokatorki.
- Vic
nie mogła się pozbierać po zamordowaniu Lousie. Była roztrzęsiona i nie
dopuszczała do siebie Tedda ani nikogo innego. Ona po prostu się w tym
wszystkim pogubiła, tak jak i on. Ale teraz, powrót do dawnych lat szkoły mam
nadzieje, że zrobi im dobrze.
- A jak
tam u Niego? – pytanie Dominique całkiem
zdziwiło Lucy, która spojrzała na nią pytająco.
- Nie
wiem czy się do tego nadaję, bo chyba… - zaczęła jednak zbrakło jej
odpowiedniego słowa – Gubię się w tym Dom. I to już traci ten charakter jaki
miło mieć. Jest źle i wcale się nie poprawia.
*&*
Scorpius nigdy nie chciał być jak swój
dziadek. Nie szufladkował ludzi, nie oceniał ich przed poznaniem. Nigdy nie
miał dobrych kontaktów ze swoim Lucjuszem. Jego ojciec, od zakończenia się
Wojny, zmienił się diametralnie co nie uszło uwadze byłemu Śmierciożercy. Ich
stosunki również nie były zbyt ciepłe. Narcyzie to nie przeszkadzało, zawsze
zależało jej na rodzinie.
Blondyn
szedł właśnie opustoszałym korytarzem Hogwartu. Lekcje już dawno się skończyły,
jednak miał do napisania wypracowanie z Eliksirów. Mógłby zwrócić się z tym do
Prudence jednak nigdzie nie mógł jej znaleźć, wiec postanowił spróbować sam
napisać esej dla Slughorna.
Biblioteka była miejscem do którego Malfoy nie
zaglądał za często, okazjonalnie, gdy nie miał kto napisać za niego pracy
domowej.
Drzwi tego pomieszczenia zawsze były otwarte na
oścież. Scorp szybko przeszedł przez prób i skierował się do działu z
odpowiednimi księgami. Zmarszczył lekko brwi stojąc przed wybraną półką i
próbując znaleźć odpowiedni tytuł dla siebie.
- Przepraszam
– usłyszał głos po swojej lewej stronie. Rose próbowała go wyminąć, jednak
ślizgon stanął na samym środku przejścia.
- Widać
nie tylko ja zabrałam się z napisanie pracy z Eliksirów – zważył jednak nie
zmienił swojego miejsca i uśmiechną się przekornie w stronę rudowłosej.
- Jakbyś
chciał wiedzieć mam to już za sobą – odpowiedziała i pomachała mu pergaminem
przed oczami, na co on tylko posłał w jej stronę czarujący uśmiech.
- O jak
milo – powiedział i szybkim ruchem przechwycił prace z rąk rudowłosej – Dziękuje.
- Oddaj
to! – warknęła dziewczyna, jednak ze swoim wzrostem nijak miała się do
Scorpiusa, a kartka, którą trzyma wysoko nad głową, była dla niej niedostępna.
- Będziesz
musiała się ładnie napracować, żeby odzyskać swoją własność Ross – zauważył i mrugnął
do niej, szybkim ruchem schował pergamin do torby i skierował się stronę wyjścia.
-
Malfoy!
- Chcesz
odzyskać swoje wypociny to chodź – powiedział, odwracając się delikatnie do
tyłu – Przecież Cie nie zjem.
*&*
Krótko
tym razem. Mam tyle pomysłów, a tak mało czasu na ich realizacje. Ostanie trzy
dni spędzam z przeróżnymi filmami i próbą zmotywowania się do przeczytania
Atlasu Chmur.
I
oglądaliście już „Poradnik pozytywnego myślenia”? Jest genialny. Para głównych aktorów przeszła
tam samych siebie.
Znalazłam błąd. Skąd ty to wszystko wiesz? – *zaprał James i zlustrował ją wzorkiem. Zawsze był pełen podziwu dla swojej młodszej siostry. Lily wiedziała wszystko, Hogwart nie miał przed nią tajemnic.
OdpowiedzUsuń- Szczęście* – odpowiedziała z *niekrywaną dumą – Mimo wszystko wybacz Fredowi, a może nawet spróbuj go zrozumieć.
* zapytał powinno być, zwykła literówka ;)
* szczęśćie, wgl nie pasuje jako odp. na to pytanie. szczęście ma nic do tego, może do być "dobre źródła" bądz "intuicja". Wejdź na wywiadera.
Alison od śmierci/morderstwa swoich rodziców traci kontakt z rzeczywistością. Popada w chorobę psychiczną, która niszczy jej życie. Czy przyjaciele i nowi członkowie rodziny pomogą jej z tego wyjść. Jakie lekarstwo znajdzie Ali? A czym jest miłość w chorobie?
OdpowiedzUsuńhttp://lonelinesswithfrends.blogspot.com/